Tytuł: Papierowa
dziewczyna
Tytuł oryginalny:
La fille de papier
Autor: Guillaume Musso
Tłumaczenie: Joanna
Prądzyńska
Liczba stron:
413
Wydawnictwo: Albatros
Podobnie jak część społeczeństwa, która chociaż raz w życiu
miała w dłoni książkę, mam bzika na punkcie nowych egzemplarzy.
Muszą być nieskazitelne, a najdrobniejsza plamka czy zagięcie
zazwyczaj dyskwalifikuje produkt, który miałam zamiar kupić.
Rzecz
działa się w Lublinie, jako iż tam koczuję, gdy uczęszczam do
szkoły. Przyjaciele z facebookowej grupy poświęconej książkom
poradzili mi, abym zawitała do Stokrotki koło liceum im. Staszica,
która notabene była w pobliżu mojego obozowiska, i okradła ją ze
wszystkich książek Musso i Sparksa, jakie tylko znajdę, gdyż
takich właśnie szukałam namiętnie jak starsza kobieta młodego
człowieka do opierniczenia. I oto jest! Świeżutki, nowy i piękny
Musso! Co prawda wydanie kieszonkowe, ale po ogarnięciu wnętrzności,
stwierdziłam, że dam radę. Kij, że mała ta książka, biorę.
Cała happy wyjmuję potarganą głowę z pudełka i biegnę do kasy.
Lecz w połowie drogi jakiś dziwny niepokój targnął na me serce i
rozkazał mi wrócić do pudełka. Zrobiłam, jak kazał i ponownie
zaczęłam grzebać niczym ci sławni Cyganowie w kontenerach na
używane ubrania. I wpadła w moje ręce Papierowa
dziewczyna,
cała poszarpana, brudna i porwana. Nagła rozpacz mną targnęła,
i, nie kontrolując swojego ciała, grzecznie odłożyłam książkę
spod igły na jej dawne miejsce spoczynku. Zapłaciłam za
sfatygowaną „romantyczną komedię” i wróciłam na koczowisko,
gdzie opatrzyłam ranną Papierową
dziewczynę.
I tak właśnie ją adoptowałam.
Młody pisarz, Tom Boyd, odnosi niesamowity sukces komercyjny. Jego debiut literacki, powieść „Towarzystwo aniołów”, przez wiele miesięcy nie schodzi ze światowych list bestsellerów, a Boyd w krótkim czasie zdobywa sławę i pieniądze. Amerykański wydawca podpisuje z nim opiewającą na dwa miliony dolarów umowę na kolejne dwie książki. Niestety po opublikowaniu drugiej powieści Tom pogrąża się w depresji, która skutkuje kryzysem twórczym i niemożnością napisania choćby jednej linijki tekstu. Porzucony przez narzeczoną, utalentowaną pianistkę i modelkę Aurorę Valancourt, nadużywa alkoholu, nie odpowiada na telefony, a nawet myśli o samobójstwie. Jego najbliżsi przyjaciele są zdruzgotani, nie potrafią mu pomóc. Pewnej nocy majaczącego we śnie pisarza budzi odgłos tłuczonego szkła. W salonie zamieszkiwanej przez niego willi w Malibu pojawia się piękna, całkowicie naga młoda kobieta, która twierdzi, że nazywa się Billie Donelly i jest bohaterką jego ostatniej powieści. Na skutek błędu drukarskiego w części nakładu pozostały niezadrukowane strony - dziewczyna utrzymuje, że wysunęła się z książki Toma w połowie niedokończonego zdania. Niemożliwe? A jeśli to prawda? Kolejne wydarzenia potwierdzają wersję Billie. Tom musi szybko wrócić do pisania, w przeciwnym razie dziewczyna umrze... To nie jedyna wielka niespodzianka, która go czeka...
Pokochałam
Musso już po pierwszej książce, dlatego z szczęście niemal
wylewało mi się przez uszy, gdy w końcu na spokojnie mogłam
delektować się kolejnym dziełem Francuza – Papierową
dziewczynę.
Głównymi bohaterami są Tom – pisarz, Milo - jego agent
literacki, Carole – policjantka i Billie – bohaterka książki
Boyda. Pierwsza trójka zna i przyjaźni się od małego. Mieszkali w
nieciekawej dzielnicy MacArthur Park w Los Angeles, gdzie władzę
sprawowały gangi a nie politycy, gdzie na porządku dziennym były
napady, gwałty, strzelaniny, handel narkotykami i zabójstwa. To
właśnie w tym brutalnym miejscu dorastali Tom lubiący literaturę,
skrzywdzona Carole i zagubiony Milo. Pomagali i wspierali siebie
wzajemnie. Bez jednego drugie by nie istniało... albo siedziałoby w
więzieniu. Później pojawiła się Billie. To właśnie dzięki
niej Tom przestał cierpieć po rozstaniu z Aurore, wrócił do
dawnego życia, porzucając leki, od których się uzależnił, i
zaczął pisać kolejną część Trylogii Anielskiej.
Każdy z nich ma w sobie coś, co sprawiło, że go polubiłam.
Billie posiada dwa oblicza. Potrafi być kobietą kokieteryjną,
która owinie sobie wokół palca każdego mężczyznę, ale z
drugiej strony cierpi z powodu braku miłości i szczęścia w życiu.
Los nie był dla niej łaskawy. Tak samo jak dla Carole, którą
skrzywdzono w dzieciństwie, a skutki tego odczuwała nadal w
dorosłym życiu. Milo ukrywał wrażliwość pod maską idioty.
Dosłownie. A Tom? Tom to po prostu Tom.
Musso
Papierową
dziewczynę rozpoczął
dość nietypowo. Zamiast jak człowiek (proszę, nie traktujcie tego
poważnie) w skrócie opisać początek kariery Boyda i jego romans z
pianistką, on przedstawił to czytelnikowi fragmenty publikacji z
gazet i e-maili. Zaskakująca odmiana, niemniej jednak początek jest
nieco nużący. Dopiero z którymś rozdziałem akcja przybiera
rumieńców i Tom wyskakuje z drugiego piętra z gabinetu psychologa.
ląduje na dachu starego dodge'a owinięty w firankę, po czym ucieka
z kraju z dziewczyną, która „osunęła się z kart jego
powieści”. A jak w ogóle to zrobiła?
Na skutek błędu drukarskiego w części nakładu wydania
specjalnego drugiej części Trylogii Anielskiej pozostały
niezadrukowane strony. Powieść kończy się nagle na stronie 266,
na zdaniu:
Proste, prawda?
Otóż nie do końca, ponieważ Billie żyje w świecie fikcji, a
świat realny powoli ją zabija. Musi czym prędzej wrócić do
świata wyobraźni. W przeciwnym wypadku umrze.
Czytając
Papierową
dziewczynę,
niemal cały czas się uśmiechałam. Dawno nie miałam w rękach
lektury, która sprawiła, że się śmiałam. Tak po prostu. Gdy już
zaczęłam pochłaniać kolejne rozdziały, nie mogłam się oderwać
od książki i szłam z nią nawet do łóżka (Fu! Wstydźcie się
tych brzydkich skojarzeń!). A zakończenie, jak przystało na
Guillaume Musso, było zaskakujące – mogłabym oddać nerkę –
tak bardzo byłam pewna swojej wersji wydarzeń. I wiecie co? Teraz
bym tej nerki nie miała.
W powieści Musso występuje kilku bohaterów podocznych, których
możemy poznać historię. Młoda studentka, dojrzały malarz,
atrakcyjny pilot samolotu, chora staruszka czy kobieta, która
straciła pracę. Niby fajnie, że są, ponieważ mają dosyć ważny
związek z wydarzeniami, które miały na celu uratowanie życia
Billie, ale jedna bardzo mnie zaskoczyła. To właśnie historia
staruszki, która była pochodzenia polskiego. Uciekła z kraju do
Stanów, zanim Niemcy zdążyli założyć getto w jej mieście. Przy
wspomnieniach z tamtego okresu jej życia zatrzymałam się na
moment, pogrążyłam się w zadumie nad historią naszej Ojczyzny i
moja nienawiść do Niemców odrodziła się na nowo. Wiem, że już
minęło tyle lat od tych smutnych wydarzeń i nie powinnam trzymać
urazy do młodych ludzi zza Odry, ale nie potrafię. Po prostu nie
potrafię. A gdy Francuz umieścił w swojej powieści taki mały
kawałek historii naszej Polski, nie mogłam ukryć swojego
wzruszenia. Liczę na to, że chociaż garstka obcokrajowców
poświeciła odrobinę czasu na poznanie losów naszego kraju i
przestaną mówić o „Polskich obozach śmierci”.
Papierowa dziewczyna była dla mnie wyjątkowa z tego względu,
że głównym bohaterem jest pisarz, a ja jako amatorka tworzenia
swoich urojonych historyjek potraktowałam jego historię (to nic, że
fikcyjną) za ciekawą lekcję.
Od strony technicznej wydanie kieszonkowe jest dobre. Wielkość
liter wcale nie przyprawia o ból głowy i nie potrzeba mikroskopu,
aby czytać. Kartki są koloru bladego żółtego, dzięki czemu oczy
się aż tak nie męczą, a okładka taka śliczna i cudna!, chociaż
szybko się odgina. Zakochałam się w niej. Musso urozmaicił tekst
interesującymi cytatami na początku każdego rozdziału i ciekawymi
dodatkami – chyba tak to mogę nazwać. Chodzi mi na przykład o
dymki SMS, ręczny podpis listu, zapiski z notatek czy zwykłe
punktowanie w umowie pomiędzy Billie a Tomem. To bardzo fajny bonus.
Może i wersja pocket nie prezentuje się na półce tak okazale jak
wydanie standardowych rozmiarów, ale jest chyba o połowę (jeśli
nie ponad) tańsza, nie trzeba obawiać się małych literek, a i
zajmuje odrobinę mniej miejsca na półce.
Podsumowując,
polecam przeczytać Papierową
dziewczynę
nie tylko ze względu na to, że jest bardzo ciekawa i napisał ją
Musso, ale można się przy niej uśmiać – w końcu zapewniają na
okładce, że to komedia (tym razem nie będę ręczyła nerką ani
innym narządem wewnętrznym, lubię je).
Ps. Dziękuję Michałowi za umilenie czasu i przyjemną rozmowę podczas pisania tej recenzji, a zwłaszcza wstępu. Daj znać, jeśli nadal tutaj wchodzisz i tak Ci się nudzi, że to przeczytałeś. xD
Ps.2. Pamiętajcie dziewczyny i chłopcy! Opuszczanie – wydech, podnoszenie – wdech. ;-)
Ciekawa i zachęcająca do przeczytania recenzja. Może kiedyś po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuń(Mój blog)
dziękuję :)
Usuńrecenzja zachęca do przeczytania ! sięgnę po tą książkę :')
OdpowiedzUsuńflawlessbananaa.blogspot.com
dziękuję i życzę przyjemnej lektury! :)
UsuńNo nie... Pamiętam jak nie tak dawno miałam ją w rękach i zastanawiałam się czy ją zakupić (właśnie wydanie kieszonkowe), bo od razu spodobał mi się tytuł jak i krótki opis na tylnej okładce. A jednak ją odłożyłam. No cóż, po Twojej recenzji widzę, że był to błąd. Pora kiedyś po nią sięgnąć. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A. :)
http://chaosmysli.blogspot.com
Ojej, ale byłaś blisko. Jednak książka nie zając nie ucieknie. Kiedyś w końcu ją dopadniesz. ;-)
UsuńChętnie sięgnę i po Musso i po Sparksa:-)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z tego powodu :-)
UsuńZastanawiałam się nad sięgnięciem po tę książkę, ale na razie nic z tego nie wyszło. Cóż, może wreszcie się przekonam?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie;)
Może :-)
UsuńPozdrawiam również :-)
Nie znam tej lektury :)
OdpowiedzUsuńHmm, no cóż. Teraz chociaż wiesz, ze istnieje. ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń