Tytuł oryginalny:
Burning For Revenge
Seria: Jutro
Autor: John Marsden
Tłumaczenie: Anna
Gralak
Liczba stron:
267
Wydawnictwo: Znak
Na chwilę przestałam oddychać. Wiedziałam, że nie zdołam go powstrzymać.W pewnym sensie wcale nie chciałam go powstrzymywać. Naprawdę lubiłam Lee. Może nawet go kochałam. Nie byłam pewna. Czasami przypominało to miłość.Innym razem wolałam nie mieć z nim nic wspólnego. Czułam do niego pełną gamę emocji, od dzikiej namiętności po obrzydzenie.Ale miałam wątpliwości nie tylko co do Lee. Niczego nie byłam pewna. Wszystko wywróciło się nam do góry nogami.A uczucia, które próbowaliśmy zagłuszyć, wracają, coraz silniejsze. I okazuje się, że udawanie twardych i racjonalnych nie ma sensu. Bo gdy dopuścisz do głosu emocje, nieważne staje się to, po czyjej stronie ktoś stoi.Ważne, co do niego czujesz.
Czasami zastanawiam się, nad niektórymi aspektami z życia autorów
książek. Domyślam się, że (może) piszą szczegółowe życiorysy
bohaterów, w których zawierają informacje, jakich nawet połowie
nie znajdziemy w powieści – nawet tych postaci, które pojawiają
się tylko raz, na moment. Podczas wszystkich wykonywanych
codziennych czynności zapewne myślą o nich i traktują ich jak
prawdziwych ludzi, być może przyjaciół. Ale czy przygotowują się
w jakiś specjalny sposób, kiedy przyjdzie im pisać z perspektywy
płci przeciwnej? No, bo przepraszam, ale skąd mężczyzna może
wiedzieć, co siedzi w głowie kobiety? I na odwrót. Przecież
często nawet same kobiety mają problemy z określeniem własnych
uczuć. A mężczyźni wbrew pozorom mogą myśleć nie tylko
fizycznej przyjemności. Przynajmniej takie mam skromne zdanie.
Zastanawiacie się pewnie, skąd wzięło mnie na takie przemyślenia?
Już spieszę z wyjaśnieniami.
John Marsden. Autor serii Jutro. Mężczyzna z krwi i kości –
przynajmniej tak wyglądał na zdjęciu. W jednym z wywiadów tak
odpowiedział na pytanie odnośnie pisania z perspektywy dziewczyny:
„Prawie
połowa moich książek jest napisana z perspektywy dziewczyny. Nie
wiem dlaczego! Możliwe, że przyjmuję kobiecy sposób myślenia!
Podejrzewam jednak, że ma to więcej wspólnego z moim tradycyjnym
wychowaniem. Jako mężczyzna byłem zniechęcany do okazywania
uczuć. Tak naprawdę zniechęcano nawet do posiadania uczuć!
Dlatego, gdy chcę napisać książkę, w której ważną rolę
odgrywają emocję, czuję się bardziej komfortowo robiąc to z
kobiecej perspektywy. Mam nadzieję, że dzieci i nastolatkowe XXI
wieku są wychowywani w o wiele bardziej oświecony sposób niż ja.”
(źr. lubimyczytac.pl)
I tutaj rodzi się moje pytanie: jak to możliwe, że mężczyzna tak
doskonale odnalazł się w ciele dziewczyny? No pytam się, jak?!
Myślałam, że na tym etapie – w końcu to już piąta część
serii – autor niczym mnie już nie zaskoczy. Kolejny raz się
pomyliłam. Marsden opisywał emocje, jakby w rzeczywistości był
kobietą. Te rozmyślania o błahych sprawach, gdy obok Ellie działo
się istne piekło lub prawdziwe babskie plotkowanie. W pewnym
momencie zaczęłam snuć teorię spiskową, jakoby Marsden był
kobietą, która podszyła się za mężczyznę, aby łatwiej jej
było wydać książkę. Trudno mi to wyrazić słowami (być może
jestem upośledzona literacko i zwyczajnie tego nie potrafię). To
trzeba zobaczyć na własne oczy; przeczytać niezwykłe opisy,
poczuć skrajne emocje bohaterów, wsłuchać się w tony ich głosów
podczas szeptanych narad.
(Weź głęboki wdech i przestań z siebie robić idiotkę! Uff, tak
lepiej.)
Ellie i jej przyjaciele kolejny raz opuścili Piekło. Chcieli coś
zrobić, zniszczyć coś ważnego dla wroga, pokrzyżować jego
plany. Zupełnie przez przypadek znaleźli się w sercu nowo
powstałego Portu Lotniczego w Wirrawee, z którego kontrolowana była
większa część Australii. Właśnie to miejsce chcieli zaatakować
Nowozelandzcy komandosi. Nie udało się to zawodowcom, dlatego
nastolatkowie zwątpili w swoje umiejętności. Jednak teraz sytuacja
się zmieniła diametralnie, dlatego musieli ją wykorzystać w stu
procentach.
Jak
już wcześniej wspominałam, w Gorączce
autor
mile mnie zaskoczył opisami. Nie da się ich jednoznacznie określić
– z jednej strony są magiczne, a z drugiej zabawne. Ellie często
powraca myślami do sytuacji P. W. – Przed Wojną – i w
specyficzny dla siebie sposób przedstawia czytelnikowi swoje uczucia
oraz spostrzeżenia. Język, którym posługuje się Marsden, jest
momentami typowo potoczny, taki, jakim sami posługujemy się na co
dzień, jednak pozbawiony wulgarności. Aczkolwiek kiedy potrzeba,
Ellie nie wstydzi się niemal poetyckich wyrażeń i od czasu do
czasu porównuje coś do rzeczy lub sytuacji, które dzieją się
codziennie w gospodarstwie.
Akcja
toczy się swoim naturalnym tempem. Nic nie dzieje się zbyt wolno,
ani zbyt szybko. Nie czułam się zagubiona ani znudzona. Niektórym
może przeszkadzać to, że nie zawsze bohaterowie prowadzili między
sobą dialog (w kilku rozdziałach, nie tylko w Gorączce,
po prostu go nie było). Lecz Marsden nadrobił te braki w
zadowalający mnie sposób.
Nastolatkowie
zmienili swój punkt widzenia. Zamiast szukać dróg ucieczki, aby
ocalić życie, postanowili zdecydowanie dążyć do osiągnięcia
celu. Przestali się martwić, czy przeżyją. Obstawili, że im się
to nie uda, dlatego zaryzykowali, a ich ułożony naprędce plan
wypalił. Wiedziałam, że muszą przeżyć. Przecież do końca
serii zostały jeszcze dwa tomy. Ale mój umysł zepchnął tę
informację do kosza i panicznie się bałam o Ellie, Lee, Fi, Kevina
i Homera. Na moment zapomniałam o świecie zewnętrznym. Byłam
razem z nimi na lotnisku i razem z nimi wysadzałam je w powietrze.
To coś niesamowitego. Między innymi dlatego warto przeczytać serię
Jutro,
dla tych oszałamiających emocji.
Trochę dalej niż w połowie książki było po wszystkim, tj. po
ataku na lotnisko. Jeszcze coś około stu stron do końca książki.
Co teraz będzie się działo? Raczej nie zaatakują kolejny raz.
Myślałam, że będzie nudno. Tymczasem znowu nie doceniłam
Marsdena. Na przełomie tych pięciu części zauważyłam pewien
schemat. Nie wiem, na ile moje spostrzeżenia są trafne; jeśli się
mylę, poprawcie mnie. Nastolatkowie przeprowadzają akcję, która
ma finał mniej więcej w połowie objętości tekstu. W mojej głowie
pojawiła się zła myśl: nic więcej ciekawego się nie wydarzy. Na
szczęście nie miałam racji. Nawet, gdy Ellie i jej przyjaciele
dochodzą do siebie po ofensywie, nie ma miejsca na nudę.
Zakończenie mnie zaskoczyło (jak zwykle, czy można się do tego
przyzwyczaić?). Lee zaczął co kilka nocy wymykać się poza
kryjówkę. Zauważyła to Fi, która podzieliła się tą informacją
z Ellie. Głowna bohaterka postanowiła go śledzić w obawie, że
mógł na własną rękę przeprowadzać ataki, które naraziłyby
ich na niebezpieczeństwo. Jednak to, co odkryła przerosło jej (i
moje) największe oczekiwania. Zawiodłam się na Lee, chociaż na
początku trochę się w nim podkochiwałam.
Ellie jest postacią, którą możemy dobrze poznać już przy
pierwszej części. Tak samo jak Fi, Kevin czy Homer. Ale Lee
zaintrygował mnie najbardziej. Na początku swoją atrakcyjnością,
a potem tajemniczością. Bo Lee jest skryty, mam wrażenie, że nie umiem poznać go do końca. Cały czas mnie czymś zaskakuje. Po tym, jak dowiedział się, co się stało z jego rodzicami, zdziczał. Jednak rozumiem jego rozregulowanie emocjonalne. Wszyscy czulibyśmy to, co on przynajmniej w połowie.
a potem tajemniczością. Bo Lee jest skryty, mam wrażenie, że nie umiem poznać go do końca. Cały czas mnie czymś zaskakuje. Po tym, jak dowiedział się, co się stało z jego rodzicami, zdziczał. Jednak rozumiem jego rozregulowanie emocjonalne. Wszyscy czulibyśmy to, co on przynajmniej w połowie.
Największą
wadą tej części jest okładka. Jedna z najmniej pasujących grafik
do treści powieści (na równi z okładką siódmego tomu serii
Jutro).
Widzimy na niej siedzącą młodą kobietę opartą o jakiś budynek.
Ma ona na sobie jakieś brzydkie ubranie, które nijak nie
zapewniłoby jej kamuflażu w lesie, jakiś naszyjnik i bransoletkę
wykonany z jakiś kamyczków a może korali, przepraszam, nie znam
się na biżuterii, wybaczcie. Na dodatek jest pomalowana! Nie jest
to jakiś delikatny makijaż, tylko szminka i mocno zrobione oczy!
Gdyby tego jeszcze było mało, ona siedzi sobie spokojnie na słońcu
z zamkniętymi oczami, jakby się opalała. Ja się pytam, co to ma
znaczyć? Co to ma wspólnego z wojną? Czy ktokolwiek pomyślał,
zanim umieszczono takie zdjęcie na okładce takiej książki? @#$^*!
To gdzieś przy tej części zaczęłam się nudzić. Mam nadal na półce, ale wątpię czy do niej wrócę.
OdpowiedzUsuńSeria "Jutro" utrzymuje co prawda swój poziom, ale i tak są części lepsze i gorsze. Jak dla mnie "Gorączka" też była jedną z tych lepszych, dlatego cieszę się, że ci się podobała.
OdpowiedzUsuńBooks by Geek Girl
Nominowałam cię do tagu na moim blogu! :)
Usuńhttp://szept-stron.blogspot.com/2015/09/oscarowy-tag-ksiazkowy.html
Okładki czasem zupełnie nie mają związku z treścią i jakże można się wtedy pomylić ;) Serii "Jutro" nie miałam okazji poznać i teraz już chyba nie nadrobię, zbyt wiele powieści przede mną, ale z Twojej recenzji wynika, że to całkiem zgrabnie napisany cykl. Zapamiętam ;)
OdpowiedzUsuń